Franciszek Nowiński
Gdańsk
Moje spotkania z Bolesławem Siergiejewiczem Szostakowiczem.
Przystępując do pisania nawet krótkich wspomnień, zawsze sięgamy pamięcią wstecz do jakiegoś punktu zwrotnego w życiu lub karierze zawodowej. W tym kontekście przypomniałem sobie rozmowę z recenzentami mojego doktoratu, profesorami Ludwikiem Bazylowem i Zygmuntem Łukawskim, o tym, co powinienem robić dalej. Profesor Bazylow stwierdził jedynie, że co prawda problematyki studentów polskich w Petersburgu nie wyczerpałem, ale tematyka przyszłej rozprawy habilitacyjnej powinna dotyczyć innych zagadnień. Z kolei profesor Łukawski wiedząc, że myślałem o problemach związanych z polskimi zesłańcami na Syberii, zaakcentował, że dobrej habilitacji nie można napisać bez wyjazdu do archiwów rosyjskich. Zdanie krakowskiego profesora było dla mnie o tyle ważne, że prowadził on już pewne badania w tym kierunku. W jego monografii o dziejach Syberii miałem całościowy zarys problematyki, a w opracowaniu o Polakach w Rosji znalazł się rozdział o polskich jeńcach, zesłańcach, podróżnikach i odkrywcach [Z. Łukawski, Historia Syberii, Wrocław 1981; Ludność polska w Rosji, Wrocław 1978]. Był to więc jakiś punkt wyjścia do dalszych badań, ale do podjęcia ostatecznej decyzji musiało jeszcze upłynąć trochę czasu.
Na wyjazd naukowy do Rosji (wtedy jeszcze Związku Radzieckiego) zdecydowałem się najprawdopodobniej w końcu 1985 lub w 1986 r., chociaż precyzyjnie określić moment podjęcia ostatecznej decyzji jest mi dziś trudno. Zacznę od kilku ogólnych stwierdzeń, które nasunęły mi się po wielu latach badań nad polskimi zesłańcami na Syberii. Musiałem zdecydować, którą częścią Syberii chcę się zająć – zachodnią czy wschodnią, no i dokładniej sprecyzować ramy czasowe tematu. Po przemyśleniu i głębokim namyśle zdecydowałem wtedy, że zajmę się pierwszą połową XIX w. i Syberią Wschodnią. Punktem wyjścia miały być oczywiście centralne archiwa moskiewskie. Ich bardzo istotnym uzupełnieniem powinny być archiwa syberyjskie. Każdy historyk badający losy Polaków w tym regionie, musi rozpocząć prace badawcze od pobytu w archiwum irkuckim. Uzupełnieniem mogą być materiały z Czyty i Kasnojarska.
W Instytucie Słowianoznawstwa i Bałkanistyki Akademii Nauk ZSRR (obecnie Instytut Słowianoznawstwa Rosyjskiej Akademii Nauk) w Moskwie, gdzie zostałem skierowany na staż naukowy, znalazłem się dokładnie 1 września 1987 r. Moim opiekunem naukowym został nieżyjący już prof. Włodzimierz Anatoljewicz Djakow. Lepszego i bardziej kompetentnego konsultanta w sprawach polskich zesłańców być nie mogło. Dziś wydaje mi się, że właśnie od prof. Djakowa dowiedziałem się o badaniach naukowych prowadzonych przez irkuckiego historyka Bolesława Szostakowicza. Jednak tak do końca nie jestem tego pewien, gdyż badania Szostakowicza były znane przynajmniej części polskich historyków. Nazwisko to wymienia Z. Łukawski w monografii o Polakach w Rosji, a niewykluczone, że Szostakowicz znany był także historykom ze środowiska warszawskiego. Czy jednak dotarłem do publikacji Bolesława przed wyjazdem do Moskwy, nie jestem pewien, chociaż jest to możliwe. W niewielkim pod względem objętościowym opracowaniu na siedemdziesięciolecie urodzin i 45-lecie pracy naukowo-dydaktycznej B. Szostakowicza, mamy szczegółowe zestawienie jego dokonań naukowych [link]. Jeżeli nawet nie znałem wcześniej prac kolegi Bolesława, to bez wątpienia od razu podsunąłby mi je prof. Djakow. Byłoby to zresztą oczywiste i naturalne, chociażby z naukowego punktu widzenia.
Faktem jest, że kiedy rozpoczynałem swoje badania nad polskimi zesłańcami, Bolesław Siergiejewicz miał już istotne osiągnięcia. Jego praca doktorska była zatytułowana „Polacy na Syberii w latach 1870-1890. (Z historii stosunków polsko-rosyjskich w XIX wieku)” (Поляки в Сибири в 1870–1890-е гг. (Из истории русско-польских отношений в ХIХ веке), a jednym z jej recenzentów był prof. Djakow. Pierwsze dwie poważne rozprawy naukowe B. Szostakowicza ukazały się drukiem w 1973 r., w pierwszym tomie seryjnego irkuckiego wydawnictwa zatytułowanego Ссыльные революционеры в Сибири (XIX в. – февраль 1917 г.). Rodzinną ciekawostką i zarazem tajemnicą B. Szostakowicza może być fakt, że pomysł uruchomienia tego rodzaju seryjnego wydawnictwa podsunął mu ojciec Siergiej Władimirowicz. Wzorem miało być znane moskiewskie czasopismo z lat dwudziestych i trzydziestych XX w. „Каторга и ссылка”.
Pierwsza praca Szostakowicza opublikowana w tym numerze była jego rozprawą doktorską, a druga dotyczyła kontaktów polskich zesłańców z dekabrystami. Zarówno te prace, jak i kolejne publikowane w tym wydawnictwie, miały dużą wartość naukową, gdyż oparte były na bogatym materiale źródłowym, zaczerpniętym z zasobów archiwum irkuckiego. Krótko mówiąc, kiedy ja zaczynałem wchodzić w problematykę zesłańczą, Bolesław był już w niej obecny przynajmniej od kilkunastu lat.
Moje pierwsze realne spotkanie „twarzą w twarz” z Bolesławem Szostakowiczem miało miejsce jesienią 1987 r. w Moskwie. Być może pod koniec października, ale raczej w listopadzie, na zebranie naukowe Instytutu Słowianoznawstwa prof. Djakow polecił mi przygotować prezentację moich działań naukowo-badawczych. Profesor poinformował mnie także, że na tym samym posiedzeniu będzie referował swój plan naukowo-badawczy B. Szostakowicz. W pierwszej chwili wpadłem w swego rodzaju paniczny nastrój, gdyż zdawałem sobie sprawę z faktu, że w konfrontacji z dokonaniami Bolesława Siergiejewicza wypadnę w najlepszym wypadku bardzo skromnie. Pamiętam rozmowę na ten temat z profesorem Djakowem, która uspokoiła mnie i wyrównała nastrój. Całości jej nie zacytuję, gdyż dosłownie nie pamiętam, ale sens wypowiedzi mojego konsultanta naukowego był budujący. Profesor stwierdził, że Bolesław w Irkucku oczywiście „śpi” na ciekawych materiałach archiwalnych, ale nie bardzo umie je wykorzystać. Napisałem więc wstępny plan mojej przyszłej rozprawy habilitacyjnej i wyliczyłem szczegółowe problemy do opracowania. Zarówno moje wystąpienie, jak i Bolesława, przyjęte zostały życzliwie na zebraniu Instytutu. Pewnie usłyszałem jakieś uwagi i sugestie, ale nie była to jakaś druzgocąca klęska. Wtedy też zrozumiałem, co miał na myśli profesor Djakow w czasie naszej wcześniejszej rozmowy. Bolesław miał pod względem ilościowym pewien dorobek, ale jakiejś powalającej na kolana koncepcji dużej monografii niestety nie przedstawił.
Bezpośrednie spotkanie z kolegą Szostakowiczem było dla mnie o tyle ważne, że poznałem człowieka z dalekiego Irkucka, do którego będę mógł się zwrócić o pomoc, gdy tam pojadę. Nie byliśmy rywalami w pracy naukowej, gdyż każdy z nas miał swój temat do opracowania. O zasobach materiałów źródłowych w irkuckim archiwum mogłem się dowiedzieć właściwie wszystkiego od prof. Djakowa, który tam już był i miał zrobione szczegółowe notatki. Nie pamiętam, czy z Bolesławem ustaliliśmy jakieś formy współpracy i kontaktów. Nie było jeszcze wtedy w użyciu ani komputerów, ani telefonów komórkowych, a więc kontakt ze stolicą Syberii Wschodniej ograniczał się właściwie co najwyżej do rzadkich rozmów telefonicznych. Irkucki kolega pewnie popracował kilka dni w archiwach moskiewskich i wrócił do Irkucka, a ja jako obcokrajowiec pracowałem w specjalnej pracowni dla inostranncow. Ta swoista izolacja miała swoje plusy i minusy; nie było to wcale takie uciążliwe. Do pracowni dostarczano nam zamawiane materiały z różnych archiwów moskiewskich, trzeba to jednak było robić z pewnym wyprzedzeniem. Wielkim zdziwieniem było dla mnie to, że mogłem zamówić nawet materiały z archiwum w Irkucku i Czycie. Dostarczano je jako przesyłki lotnicze, aż do momentu, kiedy jedna z paczek zaginęła. W pracowni przeważali młodzi historycy z USA, później z Kanady, z Polski były razem ze mną trzy osoby. Gdy poczta lotnicza okazała się zawodna, prof. Djakow stwierdził, że muszę jednak zaplanować wyjazd na Syberię do Irkucka i Czyty, ale to była jeszcze odległa przyszłość. Najpierw musiałem wyczerpać możliwości badawcze w Moskwie.
Na Syberię miałem polecieć wiosną 1990 r. Profesor W. Djakow radził mi poczekać do czasu aż zrobi się cieplej, ale ja od „swojego człowieka” w Irkucku, czyli B. Szostakowicza, wiedziałem, że budynek archiwum jest dobrze ogrzewany i nie muszę czekać do wiosny. Właśnie w czasie przygotowań do wyjazdu na Syberię (Irkuck i Czyta) przekonałem się jak ważną rzeczą jest mieć kogoś znajomego w całkowicie obcym mieście. Z telefonicznych rozmów znałem panie dyrektorki archiwum w Irkucku i Czycie, ale przecież nie mogłem ich prosić o jakąś pomoc chociażby w zakwaterowaniu. W międzyczasie w Irkucku gościła oficjalna delegacja władz rektorskich mojego Uniwersytetu Gdańskiego. Podpisana została oficjalna umowa o współpracy z Uniwersytetem Irkuckim. W Irkucku miałem więc pewne rzeczy załatwione, a poza tym był Bolesław, z którym telefonicznie uzgodniłem wszystkie szczegóły. W leżącej za Bajkałem Czycie nie znałem dosłownie nikogo i to był największy problem. Od Bolesława dowiedziałem się, że w Irkucku część produktów spożywczych sprzedawana jest na kartki, a w Czycie wszystko jest na kartki. Wkrótce przekonałem się, że niekiedy trzeba liczyć na szczęśliwy zbieg okoliczności. Któregoś dnia całkowicie przypadkowo spotkałem w tzw. Lenince czyli Rosyjskiej Bibliotece Narodowej (dawniej im. W.I. Lenina) znajomego profesora z Petersburga (wtedy jeszcze Leningradu) Wiktora Konstantynowicza Furajewa. Okazało się, że profesor ma w Czycie kilku wypromowanych przez siebie uczniów, będących już profesorami i zajmujących kierownicze stanowiska w tamtejszym Instytucie Pedagogicznym. Sprawę rozwiązaliśmy od ręki, profesor podał mi ich adresy i telefony oraz obiecał zadzwonić do nich w mojej sprawie. Mogłem więc spokojnie lecieć na Syberię i liczyć na to, że wszystko się pomyślnie ułoży.
Ostatecznie do Irkucka poleciałem w pierwszych dniach marca, chyba nawet przed dniem kobiet. Od pierwszego dnia, a nawet godzin, pobytu w stolicy wschodniej Syberii Bolesław Szostakowicz okazał mi nieocenioną pomoc. Przede wszystkim wczesnym rankiem powitał mnie na irkuckim lotnisku, załatwił pokój gościnny w akademiku uniwersyteckim, pomógł zorientować się w mieście i załatwić niezbędne sprawy administracyjne. W pewnym sensie był to obowiązek miejscowego Uniwersytetu, w myśl zawartej wcześniej z Gdańskiem umowy. Bolesław okazał mi niezbędne wsparcie, zaprezentował się jako miły i sympatyczny kolega. Cenię to i zachowuję w pamięci do dziś. W któryś z pierwszych wieczorów pobytu w Irkucku zostałem zaproszony na uroczystą powitalną kolację do mieszkania Szostakowiczów. Miałem więc możliwość poznać całą jego rodzinę, czyli mamę (ojciec zmarł w 1981 r.), pierwszą żonę Irinę i jedyną córkę Irenę. Bolesław w rozmowach ze mną wielokrotnie podkreślał, że córka ma wpisane do aktu urodzenia imię w polskiej wersji językowej. Miało to świadczyć o jego polskich korzeniach i podtrzymywaniu polskiej tradycji w rodzinie. Takich gościnnych kolacji w mieszkaniu Szostakowiczów nie było dużo, może dwie lub trzy. Atmosfera była zawsze pogodna, co było głównie zasługą pani domu. Z kolei z rozmów z mamą Bolesława zorientowałem się, że był on jej oczkiem w głowie i oczywiście pokładała w nim wielkie nadzieje, najprawdopodobniej porównując go ze zmarłym mężem-profesorem.
Moja praca naukowa w Irkucku koncentrowała się na archiwum i w tym zakresie pomoc B. Szostakowicza nie była mi tu specjalnie potrzebna. Jak już wcześniej pisałem, zbiory irkuckie poznałem niejako zaocznie, głównie w czasie rozmów z prof. Djakowem w Moskwie. Na miejscu udostępniono mi wszelkie inwentarze akt archiwalnych, musiałem więc tylko szukać i czytać materiały. Z Bolesławem odbyliśmy pewnie jeden lub dwa spacery po mieście, ale nie było to dla mnie najważniejsze. On próbował oczywiście podjąć bliżej nie określoną współpracę, ale mnie to nie urządzało. Postawiłem sobie za cel główny przygotować autorską rozprawę habilitacyjną, obronić ją w moskiewskim Instytucie Słowianoznawstwa i do Polski wrócić ze stopniem doktora habilitowanego. Nie miałem więc czasu na podejmowanie wspólnych z kolegą Szostakowiczem tematów. Na dodatek wkrótce w Irkucku pojawił się krakowski historyk Władysław Masiarz i w ten sposób miałem polskie towarzystwo. W tym momencie zaobserwowałem pewną zmianę w postawie Bolesława. Dotychczas miał on swoisty monopol na badania naukowe nad problemem polskich zesłańców. Mnie tolerował chociażby ze względu na wspólnego konsultanta prof. Djakowa, ale pojawienie się kolejnego polskiego badacza musiało wzbudzić u niego pewne obawy. Ten niczym nieuzasadniony niepokój Bolesława pogłębił się jeszcze bardziej, gdy w Irkucku pojawili się dwaj historycy z Gdańska, też z zamiarem badania dziejów polskich zesłańców.
Bolesław Szostakowicz był znanym w Irkucku historykiem polskich zesłań; jako jedyny biegle władał w mowie i piśmie językiem polskim. Miał krąg oddanych sobie działaczy, o mniej lub bardziej wyraźnych polskich korzeniach, w założonym jeszcze w 1969 r. Klubie Przyjaciół Polski „Wisła”, a potem w reaktywowanym w 1990 r. Polskim Towarzystwie Kulturalno-Oświatowym „Ogniwo”). Poza miasto raczej ze społeczną działalnością nie wychodzono, chociaż zaledwie 160 kilometrów od Irkucka była polska wieś Wierszyna. Do odwiedzenia wioski Bolesław raczej nas nie zachęcał, a było to środowisko, które krakowski kolega Władysław Masiarz zamierzał badać.
Wyjazd zorganizowaliśmy sobie więc sami. Autobus z Irkucka wyjeżdżał w godzinach popołudniowych, na wieczór byliśmy na miejscu, kierowca nocował we wsi i rano wracał do miasta. Studiując jeszcze przed wyjazdem mapy turystyczne dowiedzieliśmy się, że obok Wierszyny jest druga polska wioska Naszata. Nazwę pierwszej z łatwością powiązaliśmy ze źródłami rzeczki, ale drugiej nie mogliśmy w żaden sposób rozszyfrować. Z rozmów w Irkucku wynikało, że nie było to słowo rosyjskie, ani też buriackie też chińskie. Na miejscu wszystko okazało się proste i logiczne, ale trzeba było tam pojechać. Jedna z najstarszych wtedy mieszkanek stwierdziła, że gdy polscy osadnicy dotarli na miejsce osiedlenia podzielili się na dwie grupy. Jedna zajęła tereny dzisiejszej Wierszyny, a druga osiadła po drugiej stronie rzeczki. Do obiegu weszło wtedy pojęcie „wasza ta, a nasza ta” strona rzeki i stąd Naszata.
Pod koniec czerwca 1990 r. wróciłem firmowym pociągiem „Bajkał” do Moskwy i zacząłem przygotowywać rosyjskojęzyczną wersję rozprawy habilitacyjnej. Z Bolesławem spotkałem się latem 1991 r. w Moskwie, gdy tekst pracy habilitacyjnej miałem już gotowy i przygotowywałem się do jej obrony. Widziałem, że irkucki kolega nie był tym zachwycony, a na swoją obronę wygłosił tezę, że ja nic innego do roboty nie miałem, a on ma na głowie zajęcia dydaktyczne i rodzinę. Była to oczywiście w pewnym sensie prawda, ale on w temacie zesłańców pracował już ponad 20 lat i materiały miał na miejscu w Irkucku. Bolesław Siergiejewicz został doktorem habilitowanym w 1997 r. na podstawie całokształtu dorobku. Nasze dalsze kontakty ograniczyły się głównie do spotkań na konferencjach naukowych w Rosji i Polsce.
Dla mnie osobiście dwa pierwsze spotkania, czyli moskiewskie z 1987 r. i pierwsze irkuckie z 1990 r., miały zasadnicze znaczenie, gdyż określiły one ton i klimat dalszych kontaktów. W Irkucku byłem jeszcze kilka razy, miałem już jednak cały szereg znajomych kolegów w irkuckim środowisku naukowym. Moje dalsze kontakty z Bolesławem Szostakowiczem przybrały raczej charakter formalny i częściowo towarzyski. Na kolejnych spotkaniach przy okazji konferencji wymienialiśmy luźne uwagi o aktualnych swoich badaniach. Miałem też przyjemność gościć dwa razy irkuckiego kolegę w Gdańsku, ale z punktu widzenia naukowego jego pobyty w grodzie nad Motławą nie miały większego znaczenia. Ciekawszym pod tym względem był ośrodek warszawski, wrocławski, no i Kraków.
Wiem, że w ostatnich latach życia zainteresował się bardzo postacią Benedykta Dybowskiego i planował przygotować na jego temat jakąś większą monografię. Przez cały czas podkreślał walory pracy zespołowej oraz konieczność przygotowania wydawnictwa, które roboczo nazywał „Biblioteka polsko-syberyjska”. Ostatni raz widzieliśmy się z B. Szostakowiczem na dużej konferencji polsko-rosyjskiej w Omsku w końcu maja 2015 r. Wtedy nic nie zapowiadało, że będzie to nasze ostatnie spotkanie.